Want to make creations as awesome as this one?

Transcript

Ziele na kraterze

Melchior Wańkowicz

Fragmenty

Zadania

źródło: Wikipedia.pl Melchior Wańkowicz urodził się w 1892 r. na Kresach (obecnie tereny Ukrainy), zmarł w 1974 roku w Warszawie. Był wybitnym polskim pisarzem, publicystą. Największą sławę przyniosły mu jednak reportaże. Debiutował artykułami w prasie jeszcze pod zaborem rosyjskim. Pierwsze tomy reportaży i wspomnień (W kościołach Meksyku, Szczenięce lata, Opierzona rewolucja) wydał w okresie międzywojennym. Podczas II wojny światowej pracował jako korespondent wojenny. . Bezpośrednio po wojnie przebywał na emigracji, w 1958 roku powrócił do rządzonej przez komunistów Polski. Protestując przeciwko cenzurze, został oskarżony i wytoczono mu proces sądowy. We wczesnym okresie twórczości używał też niekiedy pseudonimu Jerzy Łużyc. Uważany jest za jednego z najwybitniejszych reportażystów w historii literatury polskiej. Działał również w reklamie, jest autorem słynnego sloganu reklamowego "Cukier krzepi".

"Ziele na kraterze" to powieść autobiograficzna, choć czasem określa się ją mianem gawędy. Gawęda wywodzi się z tradycji szlacheckiej, nawiązuje do swobodnego tonu wypowiedzi, licznych dygresji charakterystycznych dla języka mówionego. Melchior Wańkowicz opisuje w niej dzieje swoich najbliższych wrzuconych w nurt historycznych wydarzeń.

Wspomnienia Wańkowicza obejmują lata po pierwszej wojnie światowej (od 1919r.) przez okres międzywojnia do roku 1946, który kończy opowieść o dziejach rodziny autora. Czas fabuły jednak w licznych retrospekcjach nawiązuje również do zaborów i I wojny światowej. Opisywane wydarzenia rozgrywają się w mieszkaniu przy ul. Elektoralnej w Warszawie, a następnie w słynnym Domeczku. Poza tym akcja przenosi się na Litwę (gdzie znajduje się rodzinny majątek w Jodańcach), do Poznania, gdzie mieszka brat Melchiora Tol oraz do Ameryki, gdzie w czasie wojny przebywa młodsza córka Wańkowicza - Marta.

Melchior Wańkowicz (autor, ojciec rodziny), Zofia Wańkowiczowa (jego żona), Krystyna (starsza córka Wańkowicza), Marta (młodsza córka), Tol - (brat Melchiora), Hania i Romek (dzieci Tola) ciotka Regina- współwłaścicielka Jodańc, uczestnicy Powstania Warszawskiego - młodzież należąca do Parasola.

Tytuł powieści jest symboliczny. Krater jest miejscem, na którym nie może rozwinąć się nowe życie, stanowi pustkę, ponieważ brak na nim warunków potrzebnych do rozwoju. Ziele na kraterze w rozumieniu Wańkowicza stanowi metaforę życia młodego pokolenia, które pragnie się rozwijać, jednak warunki, w których ten rozwój następuje nie sprzyjają wzrostowi młodej rośliny. Wojna i okupacja to czas, na który przypada młodość pokolenia Krystyny i Marty. Czas okrutny, bezlitosny, pełen bólu i walki o wolność. Większość przyjaciół Krystyny ginie, ona sama poległa wraz z innymi członkami "Parasola" w Powstaniu Warszawskim.

Powieść rozpoczyna się dedykacją: "Przyszłym ekskawatorom". Ekskawator to urządzenie służące do drążenia w ziemi, dedykacja nawiązuje do wszystkich tych, którzy na światło dzienne wydobywają stare, zapomniane wspomnienia, często bolesne.

Najpierw był embrion.Potem było w łonie matki zamknięte pulsujące życie.Wreszcie był dziecinny pokój - świat nie do ogarnięcia w całym swoim ogromie, całejniespożytej różnorakości. Dla opanowania tego pokoju przebyć dopiero trzeba było całeepoki poprzez rozróżnianie poszczególnych sprzętów.Nim się ogarnęło dziw nad dziwy - kończenie się miękkości dywanu i poczynanie siętwardości podłogi, uchylanie się jednego, z lekka poznanego świata i ukazywanie siędrugiego, absolutnie nierozpoznawalnego, którym było wnętrze szafy po rozwarciu siędrzwi, nim się opanowało wstrząs, jakim jest odbicie w lustrze, i zupełnie przechodzącepojęcie zjawisko szyby, po której z tamtej strony łazi mucha - dumną opoką, z której szłydzień w dzień te wspaniałe podboje, było głębokie łóżeczko, kolebusia, obciągniętakretonem, mieszcząca w sobie zasiedziałe sprawy: kołderkę, przyjemnym ciepłempodpełzającą pod brodę, ściankę kolebusi, łaskawym cieniem wstającą między oczkami,zapuchającymi na sen a dalekim mżeniem nieznanej lampy, sztucznego kota z obćmoktanymogonem.

Tam właśnie przyszła na świat następna córka, Tili. Rodząc się, z punktuzademonstrowała, że zamierza iść przez życie w sposób lżejszy niż starsza siostra: poprostu, wybrawszy niedzielne popołudnie, kiedy wszyscy byli w kościele, skorzystała, żeMama przechodzi od okna, pod którym bawiła się Krysia, na łóżko, wycelowała, gdziemiękko i wypadła głową na dywanik przy łóżku.Domownicy otoczywszy kolebkę maleńtasa, którego znaleźli w wyśmienitym humorze,kiwali głowami. Krysia, licząca rok i dziesięć miesięcy, zajrzawszy do kolebkirozpromieniła się:- Rąćki - tili... Nóziećki - tili - pokazywała rozstawionymi paluszkami - malusieńka tili-tili...Wobec czego nazwa „Tili", używana żartobliwie, zdawałoby się przejściowo,przylgnęła.

Mama bezradna stanęła w tym myszowisku i wówczas musiała odsłuchać ogłuszającejserenady murzyńskiej, a potem odtańczyć dwa rodzinne tany. Jeden, wcześniejszy, zwał się„Tutti-Rutti" i był dosyć głupawym freblówkowym podrygiwaniem w miejscu; za to drugirodowy tan, zwany, nie wiem już dlaczego, „terebenten", wymagał wielkiej precyzji:tańczący brali jeden drugiego za głowę i pląsali w dostojnym zwolnionym tempie,podnosząc w bok jak najwyżej nogi i przechylając ciała.Dziwne to było wychowanie - między Mamą i Tatą. Mama to miękkie ręce. Mama tomelodyjny głos, to chuchanie na uderzone miejsce. Mama to samo dobro i samaprzyjemność, coś, co dobrze jest mieć w każdej chwili życia koło siebie, dookoła siebie,gdzieś na horyzoncie.A jednak równocześnie Mama to szereg praw, niezłomnych „pójściów spać", okropnych„proszę to włożyć": Mama to szorowanie ostrym ręcznikiem, to godziny odmierzone, żywotprzyjemny, życzliwy, słoneczny, ale bez niespodzianek i zanadto świętobliwy.Tata - całkiem co innego. Niebezpiecznie się nawijać, bo „Olbzym" nie ominie, żeby nie„kujknąć". Czasem wpadnie, wyciągnie z łóżeczka, ryczy straszliwie, udając, że bije.„Mamaaa, b-y-y-y-je". Matka wpada z pomocą, utula; łzy dzieciakowi z samego strachusypią się jak groch. Matka, tuląc, usiłuje nie pokazać, że się śmieje. Tu jeszcze wielkie łzykapią, a tu już mordka, zatulona w mamowy peniuar, wyłania zaciekawione i śmiejące sięspojrzenie - tak, z matczynych ramion to nawet ciekawie spoglądać, co ON wyprawia.Bo ON jest straszliwie psotny; nie szczędzi i tortur moralnych. Sam dzwoni do drzwiwejściowych i kłóci się dwoma głosami - własnym i jakimś okropnym, starczym,zachrypniętym, który przyszedł po dwie córeczki, bo przecież są niegrzeczne i przecieżTata go wezwał. Tata grzecznie tłumaczy, że się jednak rozmyślił, że może nie... Ale tenstraszliwy zachryplec mówi, że skoro już był wezwany, to trudno. Więc Tata bardzogrzecznie prosi, że może pan zechce darować.Mamie pierwszej nie dotrzymują nerwy i jak zwykle psuje zabawę: że jak można dziecistraszyć, że nie słyszała o takiej pedagogice, że, dzieci kochane, nie ma nikogo - to Tatuśudaje.Baw się tu z babami...Najgorsza rzecz - to z tymi szyderstwami Taty. Z krwawymi szyderstwami, których niemożna przewidzieć.

Ziele ludzkie, uczepione Elektoralnej i potem Żoliborza, rosło krzepko i pewnie. Mamabolała nieco, że to nie kwiatuszki.- Ja wiem - mówi z chytrą miną Tili - ty chciałaś mieć takie cółeczki „ti-ti-ti", z loćkami,a tu takie połodziły się... Ha-ha-ha!...Przecież kiedyś matka ją przyskrzybła na przeglądaniu się w lusterku:- No i cóż tam widzisz? Rzadki brzydul...Widać i przyglądająca się nie ujrzała nic godnego uwagi, bo się rezolutnie pocieszyła:- Muszą być i bzydkie, i ładne...I znowuż - „Ha-ha..." - nie wiadomo, na jaką okoliczność. A raczej wiadomo. To dzieckozbierało w sobie, magazynowało rezerwy. Od małego. Od tej chwili, kiedy na płocie stacjikolejowej pocieszała się: „Dobze, ze sobie pojechali...", odkąd nie poddawała się, żeprzecież znajdzie się ktoś, kto tę kaszę będzie „daać".Tata więc hodował nie na kwiatek, ale na mocne ziele, nie z loczkami, ale z tysiącempiegów na przepalonych gębusiach.Mama - jak to mama: ,A pamiętaj, że to są przecież dziewczynki". „A nie można chowaćza twardo."

Ale cóż... kiedy poczęła się ta zdobywcza, samodzielna lektura, Tata za chwilę błogiejciszy musiał teraz płacić nieustannym odpowiadaniem na nieskończone pytania.Te pytania były od maleństwa, ale do czasu Tata ratował się ustanowieniem „kontyngentupytań". Można było mianowicie zadać tylko tysiąc pytań jednego dnia. I niegodny Tataoznajmiał, kiedy tylko poczuł się znudzony, że kontyngent pytań na dziś jest zamknięty.Teraz dzieci stawały się większe, umiały rachować do tysiąca i nie dały się spławić.Wobec tego Tata. czytający gazetę, albo coś tam majdrujący. ułatwiał sobie sytuację,odpowiadając byle co:- Tata, co to znaczy „transcendentalny"?- Nietutejszy.- King, co to znaczy „eklektyczny"?- To znaczy po grecku „idiota”.- Co to jest „tracheotomia"?- Zabieg leczniczy w weterynarii, pozwalający dać kotu lewatywę. wsadzając go wcholewę od długiego buta.Po każdej takiej odpowiedzi „pytony" patrzą na Mamę. Bez potwierdzenia przez Mamę-rejenta informacja nie znajduje wiary.Tata się irytuje:- Bo ty zawsze musisz popsuć każdy kawał!- A ty dla dobrego kawału sprzedałbyś żonę i dzieci; napiszą jakąś twoją bzdurę wćwiczeniu i będzie przykro. Takie duże już jesteście zwraca się do „pytonów" szukajcie wencyklopedii, czego wam potrzeba.Najprzód był z tego wielki wrzask radości - bo znalazły w tej encyklopedii Tatę, i znowuautorytet Kinga, ciągle niebacznie przez niego samego podważany, wzrósł na pewien czas.

Tak przez bardzo kamienisty grunt i z wielu trudnościami przebijało się ziele do pojęć oświecie. Zwłaszcza Krysia - wrażliwa, impulsywna wewnętrznie - że widziałeś, jak faląwzruszenia ciemnieją wielkie wyraziste oczy. King, jako mały chłopiec, hodował w słoikufasolę. Pamięta swoje zdumienie, gdy rano wstawszy z łóżka, biegł do okna patrzeć, jak zdnia na dzień, cudem jakiegoś musu wewnętrznego, rozwinął się nowy bujny pęd.Zastał raz w bibliotece Krysię pochyloną nad albumem Wyspiańskiego.- Tatusiu, jakie to piękne - podniosła oczy.King zobaczył, jak zapłoniona fala wzruszenia przepływa przez jasne czoło aż po ciemnewarkocze i nie zdobył się na żadną kpinę. Siedli przy kominku, rozpatrując album. Kingpatrzył na akwarelę «Macierzyństwo» i myślał: jakież to drogi wzruszeń czekają jeszcze tęjego córeczkę.Album spłonął. Krysi nie ma.

- Dlaczego Krysia przestała chodzić na gimnastykę? - pyta King.- Bo powiedziała, że nie chce - mówi poważnie Matka ku irytacji Kinga. Niechże więcteraz zostanie pobita swoją własną bronią.- Widziałyście te dzieci w mróz przebiegające tylko w spodenkach kąpielowych z jednejbramy Szklanych Domów do drugiej ? - kusi King. - To jest dopiero szkoła, do którejnależy was oddać.Ale Dudy są zrezygnowane - im tam już zupełnie wszystko jedno, jak w tej szkole-niewoli będą biegały. Uważają, że są pytane jak ten karp, czy woli być smażony, czygotowany. Tak i tak - noc ciemna przed nimi, czarność i niewola aż do tej jakiejś matury,otrzymywanej w podeszłym wieku, której pewno nie dożyją.- No, jakeście takie głupie, to pójdziecie do tych jakichś ciotek-babek-zakrystianek -decyduje King.- Do sióstr zmartwychwstanek - godnie podpiera Matka autorytet przyszłychwychowawczyń.„A nie mówiłam?"... - jak mówi Królik. Tylko że jemu się zdaje zawsze, że mówił, a janaprawdę mówiłem, że nic nie wyjdzie z tego szkolarzenia u „sióstr-ciotek-babek".Panowała tam zabawna atmosfera pachnąca staroświecczyzną. Wszelkie nowinki,wymagane przez kuratorium, siostry-babki przyjmowały z westchnieniem jako dopust Boży,i starały się je tylko jakoś umoderować. Komendantką harcerstwa została mianowana jednaz sióstr, która zapewne nie mogła zaimponować żadną z kozaczych sprawności, wobecczego Dudy jednomyślnie odmówiły wstąpienia do harcerstwa.

King wściekał się na „ciotki-babki" i surowo spowiadał córki z każdego za dobregostopnia - gdzie się za wiele przeuczyły. Mama z westchnieniem patrzyła na te Kingowepraktyki, w zasadzie, jak zwykle udzielając mu sporo kredytu, ale do granic rozsądku. Tągranicą był surowy nakaz: „Dwójek mieć nie można!" A że mamowe nakazy był nieliczne,ale żelazne, więc dwójek nie było. Ponieważ jednak i tatowy zakaz, że nie można miećczwórek, był w danym wypadku chętnie wypełniany, więc cenzury świeciły przykładnymrzędem trójek.Mamy ambicja cierpiała na tym i parokrotnie dyskretnie wspominała, że była pierwsząuczennicą, chcąc widać stworzyć szczytne przykłady.

Domeczek - był zanadto pełen tradycji, aby to nie ogarnęło i tych malców. Na próżnoKing zachłystywał się dziejowymi wakacjami Domeczku, hodował dzieci po pogańsku,samą chęcią życia, a nie nakazami jakichś obowiązków. Mama, moderując Kingoweekstrawagancje, też zgadzała się dzieci „nie faszerować". Ale sączyło się to samo - przezte opowiaduszki powstańcze unoszące się jak pył kwietny w powietrzu, wianuszki zwłosów, różańce z chleba po więzieniach robione, rodzinne krzyże Virtuti Militari i własnewspomnienia rodziców.

Krysia była trudniejsza dla tego ognia (krnąbrna, sobiepańska, nieufna, krytyczna,namiętnie ceniąca swobodę), dla tych tam miłości, dla tych tam ideowości. Z roli, z którątak była zrosła, od ludzi wiejskich, których tak rozumiała, z prac ich twardych, którenamiętnie kochała, wytworzyła sobie chropowaty, na wpół uświadomiony kult życia igłęboką nieufność do „przeżyć".- Wiesz - powiedziała kiedyś słuchając rozmowy o pięknie krajobrazu - jeśli się jest zziemią, to się jej nie „przeżywa". Jeśli się orze, to się aż nienawidzi tej ziemi - bo się niążyje.Sancho Pansa oglądał się tylko, za kim pokłusować, czy do cerowania skarpetek, czy dozbawiania ojczyzny.

«Szóstego byłam na cmentarzu kalwińskim z moim punktem sanitarnym pierwszejkompanii Rafała. Widziałam, jak grupa «Gryfa» przebiegała Żytnią. Wyjrzałam przezfurtkę: była cisza, formowali się w dwójki. Widziałam, jak przechodzili dziurę w płocie,śpiewali piosenkę «Parasola»: Pałacyk Michla. Łączniczka Rafała, Anna, szła z nimi.Widziałam, że czegoś się śmieje.I w tym momencie uderzył pocisk. Padło wielu. Anna była najbliżej. Podbiegłam,chwyciłam ją za rękę, zawołałam jej prawdziwym imieniem:- Krystyno!... Krystyno!...Nie odezwała się. Nie było pulsu, nie było oddechu. Już nie żyła.Przez dwa dni z powodu obstrzału nie można się było zbliżyć do nich. Wreszcie podpełzłRafał, Gryf i kilku innych, aby ich pochować.Potem Rafał przyniósł mi zegarek Anny, z wyrytą na nim dedykacją od matki, do oddaniarodzinie.Kiedy zostałam ciężko ranna na Czerniakowie, oddałam zegarek Bożenie, siostrzeSzarego. Bożena zginęła na Powiślu. Rafał zginął przed Pałacem Krasińskich, w obronieStarego Miasta. Gryfa nie odnaleziono dotąd.Więcej nie wiem.»

Ale z koperty - wypadł list pisany ręką Krysi. Tili, już niezależnie, dowiedziała się ośmierci siostry. Uwiadamiając mnie, włożyła jej list, pisany na rok przed śmiercią, dążącydo Tili okólną drogą.Myślę, że wiele spraw o ojcu teraz dopiero dotarło do mojejświadomości. Tak niewypowiedzianie mi go brak, tak strasznie tęsknię.Jak go miałam, to nie umiałam docenić tego. Kiedy o tym myślę teraz, takiżal wzbiera w sercu, że aż gorzko w ustach. O chwili spotkania z nimmyślę z mieszanym uczuciem. Na pewno będzie oczekiwał, że więcejzrobię, że się dociągnę do jego wymagań. Jak o tym pomyślę czasem wnocy, wstaję i biorę się do pracy. Bo cóż innego mogę zrobić? - Nic... nic...Wojna jest podła - zabiera córkom ojców wtedy, kiedy ich najbardziejpotrzebują.Przesyłając ten list, Tili przypomniała słowa Krysi, powiedziane przy ostatnimpożegnaniu w Warszawie, kiedy rozmawiały o sprawie Pająka i gromadzonej broni:Powiedz ojcu, że rad byłby ze mnie. Jeśli spyta, czy się bałam, powiedz,że tak, ale że wytrzymałam.Podając te słowa, Tili dodała:Piszę, żebyś wiedział, że postanowienie było pięć lat wcześniejsze i żebyłeś w tej decyzji ważny, choć daleki.W

Porównaj w zeszycie Krystynę i Martę. Krysia (Pyton, Struś) Marta (Tili, Sancho - Pansa, Kmiotek - Roztropek)

Zrób notatkę w formie mapy myśli, w której scharakteryzujesz rodzinę Wańkowiczów.

«Krysiuniu!...Dzisiaj od Ciebie przyszedł list pisany do Tili jeszcze w 1943 roku. List, w którym niewiesz, gdzie jestem.Piszesz, jak ciężko jest nie mieć ojca koło siebie, kiedy jest tak potrzebny.Na ten list nie otrzymałaś odpowiedzi. Wzywałaś mnie na próżno, jeśli istotnie próżnejest wysyłanie żarliwej myśli. Teraz Ciebie nie ma i Domeczku nie ma. Tak mi ciężko,Córeczko, że Ci nie odpisałem.Powietrze naokoło drga Tobą, rzucam te pisane słowa w powietrze. Czy dojdą ?Nie ma nawet Twego ciała, Krysiu.Mama przez rok przekopywała Wolę, poczynając od kalwińskiego cmentarza, od tejścieżki. Przewoziła wykopane ciała, potem nierozeznawalną ich miazgę na Powązki.Rozeznałaby. Ale nie było Ciebie.Te straszne szczegóły to nie o Tobie, Krysiuniu, bp ty chodzisz pomiędzy nami, pochylaszprzeczyste czoło, łuk brwi, cieple rumieńce twarzyczki, bo ciągłe nam się zdaje, że stajeszw progu, pytasz: „Wołałaś mnie, Muśku?” Pamiętasz, tak mówiłaś do matki.Więc skoro tak Cię czujemy przy sobie, to może pochylasz się i czytasz, co piszę. Tak jakpochylałaś się, pamiętasz, a ja nagle w środku ważnego tekstu wystukiwałem o osiołku,który mi patrzy przez ramię.Odpisuję Ci na Twój list. Nie jestem już sam. Matka przyszła z Polski z małymzawiniątkiem, którego połowę stanowiły pamiątki po Tobie, wygrzebane w popiołachDomeczku.Wiesz, Krysiuniu, Mama mi powiedziała, że wasz «Parasol» ma swoją kwaterę naPowązkach. Wielki dębowy krzyż stoi pośrodku. I napis „Tibi - Patria". Kwatera «Zośki»ma małe krzyże brzozowe na każdym grobie.W wilię Zaduszek Mama i matka Andrzeja porządkowały groby. Postanowiły zawiesićtylko ten wasz znak z kotwicą - godło Polski Walczącej. Krzątały się cichutko.Nagle zdrętwiały. Od bramy wejściowej buchnęła orkiestra, wwalił się pochód ztransparentem: „Robotnicy Woli". Doszli do waszej kwatery, rozwinęli jeden z biało-czerwonych sztandarów. Jeden z robotników wdrapał się na krzyż, umieścił sztandar u jegoczubka i owinął tym sztandarem drzewo krzyża do ziemi.- Pomyliliście się - mówi Mama.A stary robotnik, który prowadził pochód, spojrzał tak ciepło i powiedział cicho:- O nie, nie pomyliliśmy się. My wiemy, że Woli bronili chłopcy z «Parasola».- Nie pomyliliśmy się - powtórzyli - i niech pani nie myśli, że nie będziemy pamiętać.Krysiu, tak powiedzieli.Wieczorem przy kwaterze «Parasola» był apel poległych trzech szturmowych oddziałów.Gdy Mama przyszła - już w mroku stali, czwórkami, w jakże nikłych oddziałkach - ci odwas, ci z «Zośki», ci z «Miotły»!Listę waszą czytali pierwszą. I ciebie jako Annę, więc z początku. I oddział, jak przykażdym nazwisku, odpowiedział:- Poległa ku chwale ojczyzny.A potem czytali i czytali nazwiska z tych oddziałów... strasznie długo... I za każdymrazem odpowiadała - ta gromadka.Naokoło była pustka i gruzy, i ta garstka.Już ciemnością pojechali ciężarówką na plac Krasińskich, gdzie była kwatera Twegodowódcy. Tam poległ prawie, cały wasz oddział z Rafałem włącznie. Teraz apelempołączonych oddziałów dowodził oficer z «Parasola». Nagle buchnął znicz, klękli,majaczyły tylko pochylone głowy i słychać było «Ojcze nasz».Za was - odnalezionych i nie odnalezionych.Wszyscy was pamiętają, Krysiu, i pamiętać będą.(...). Wiesz, Krysiu - znowu zapuka do rodziny prawdziwe własne życie, Tili oczekuje ladachwila porodu. Jeśli będzie córka, to będzie się nazywała Anna-Krystyna. Anna - Twójpseudonim w powstaniu.Wiele lat minie, nim zacznie coś pojmować o Tobie. A może zwała obcego świata będzietak przytłaczająca, że nigdy nie zrozumie Twojej barykady ani drobnego obyczaju, o którymwspomnienie płynie przez ręce matczyne w wyschłym dniu londyńskim.Ale przecie... nawet gdyby nie rozumiała, żyć będziesz w jej duszy ludzkiej nierozumnej,która tłucze się o rzeczywistość.Chcę, Krysiu, żebyś w jej duszy żyła nie tylko jako spadek nad siły, ale i jako dzieńpowszedni, uśmiech niefrasobliwy, nawyk swojski. Więc napiszę dla tej Anny-Krystynyksiążkę o Tobie i o Domeczku, w którym rosłaś - jakbym w dłonie wziął ciepły kłębuszekżycia i niósł między szare mury drapaczy w ten doskonale zorganizowany straszny świat.Jej prababka kładła saszety z fiołkami do szuflad z bielizną. Ta książka będzie zuśmiechów, wzruszeń, przypomnień - o życiu Twoim i jej matki. Niech w jej życiu,obskoczonym przez nie wiem jakie radary, helikoptery, telewizje, atomy, sączy się z dnaistnienia zapach tych lat, z których wyszła Twoja szukająca, chłonna, nieukojona dusza,paląca się jak płomień na wietrze.Żyjesz, Krysiuniu. Żyjesz i żyć będziesz.