Want to make creations as awesome as this one?

Transcript

Wspomnienia Absolwentów Szkoły Podstawowej nr 114 w Warszawie

8 B, 1984

Sed do eiusmod tempor incididut ut labore

Agnieszka Kazała (z d. Chrzanowska), mąż Zbigniew, rocznik 1969, zakres lat szkolnych:1976-1984.

Ten bal... Ten bal, był najważniejszym balem w moim życiu. Czułam się jak Kopciuszek odziany w piękną suknię, jaką dostał na ten wieczór od dobrej wróżki. Wróżką była oczywiście moja mama, która na tę okazję przerobiła swoją suknię ślubną, spoczywającą od kilku lat na dnie starej szafy. Wokół roiło się od pięknych księżniczek i miniaturowych, śmigających w tę i z powrotem postaci o wyglądzie bohatera wszystkich chłopców z tamtego rocznika – Zorro, oczywiście. – Wszędzie Zorra i prześliczne księżniczki! – To zdanie wypowiedziane przez jakiegoś starszego, szkolnego kolegę zapadło w mej pamięci i dźwięczy do dziś, gdy wspomnę, jak to kiedyś, dawno temu, niepewnym krokiem wędrowałam od drzwi wejściowych do schodów prowadzących w dół w kierunku do sali gimnastycznej. Wybrzmiało gdzieś na wysokości gabinetu dyrektora. A dyrektor – ten, gdy zagrzmiał na dole, słychać go było na drugim piętrze. Wszyscy mieli przed nim respekt, ale też darzyli niezwykłym szacunkiem. No ale cóż takiego miał w sobie ten bal?

Przyciemnione światło, ściany zamaskowane wojskową siatką, muzyka… I ten jeden jedyny raz kiedy on – błękitnooki chłopiec z buzią umorusaną na czarno, bo przebrany za kominiarza – poprosił mnie do tańca. Ja to się stało? Nie pamiętam. Ale pamiętam jak wszystko zaczęło wirować, gdy tańczyliśmy krakowiaczka. Ten taniec był raczej radosną galopadą przez całą salę, bo oboje tańczyć nie umieliśmy. Ale… Moja dłoń w jego łapce, jego dłoń na moim boku, jego oczy, uśmiech i wiatr we włosach. Zakochałam się na amen. A że jestem uparta jak osioł, już się nie odkochałam. Poznałam go w pierwszym roku nauki w naszej szkole, chodziliśmy do równoległych klas, a wspólnie tylko na religię. Bardziej w drodze na religię. Wszak kiedyś nie było jej w szkole, ale trzeba było na nią biegać do sali katechetycznej przy kościele. I już wtedy wpadł mi w oko. W następnym roku byliśmy już w jednej klasie. Moja miała zostać przeniesiona do innej szkoły, a ja bardzo nie chciałam się rozstać z cudowną wychowawczynią, panią Bogumiłą Wroną, i płaczem wymogłam bezpośrednio na niej przeniesienie mnie do II d, którą ona również prowadziła. I tak poznałam wiele wspaniałych osób, które wpisały się w moje życie na wiele lat.

On nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Zawsze kończył rok z czerwonym paskiem, ja ze stresu szkolnego nigdy nic nie mogłam zapamiętać i jechałam na dostatecznych. On nie robił błędów i miał piękny charakter pisma, ja sadziłam byki wszędzie gdzie się dało i gryzmoliłam jak kura pazurem. Jego zdjęcie na wystawce obok którejś z dziewczyn w Dzień Stokrotki jako najmilszego w klasie, ja – nie wyróżniałam się z tłumu. On taki ładny potem tylko przystojniał, i kochało się w nim pół szkoły, ja – szara myszka, na którą nikt nie zwracał uwagi. W miarę, jak dorastaliśmy okazało się, że on – umysł ścisły, matmę i chemię łykał jak śliwki, ja – humanistka z głową w chmurach kulałam ze wszystkiego prócz polskiego i plastyki. Ale obydwoje często staliśmy w kolejce do dyrektorki, która uczyła nas polskiego i wymagała tysiąca prac dodatkowych, by zaliczyć przedmiot. Przez nią przepisałam chyba połowę Pana Tadeusza, by wykorzenić robienie błędów. W 90 procentach się udało. Już później nie spotkałam drugiego takiego nauczyciela jak pani Maria Konon – z takim sercem do uczniów i pasją kształtowania charakterów. Myślę, że to jak piszę i że to pisanie kocham w dużej mierze zawdzięczam właśnie jej.

Pamiętam, że gdy kończyliśmy szkołę, wszyscy płakaliśmy. Widok postawnego kolegi, który ze łzami w oczach wyściskał mnie na pożegnanie, gdy ostatni raz odebraliśmy swoje świadectwa, chociaż nie zamieniliśmy z sobą przez tych osiem lat zbyt wiele zdań, pozostanie na zawsze pod moimi powiekami. Rozstaliśmy się… A bal? Bal wciąż był tym najważniejszym.

Przez lata szkoły średniej mijaliśmy się, spotykaliśmy w różnych sytuacjach, często w gronie znajomych z naszej klasy. Aż pewnego razu, w majowy wieczór po odwiedzinach u chorej koleżanki z naszej klasy poszliśmy na pierwszą randkę. W inny majowy dzień zbieraliśmy gratulacje od nauczycieli, którzy drogą pantoflową dowiedzieli się, co zamierzamy i postanowili nie przepuścić okazji oglądania „szkolnego” ślubu oraz od przyjaciół z naszej klasy, którzy i tak od trzech lat mówili o nas: „stare małżeństwo”. Dziś on jest facetem, który potrafi spełniać swoje marzenia, ja autorką bajek i redaktorką tekstów, wspólnie prowadzimy wydawnictwo, i jako małżeństwo z nieczęsto spotykanym stażem znajomości wspólnie kroczymy przez życie. On – umysł ścisły pilnuje, bym nie puściła go z torbami, ja – humanista z wiatrem w głowie piszę bajki, które doceniają obcy ludzie. I choć zatańczyliśmy w życiu tylko kilka razy, bo obydwoje mamy po dwie lewe nogi, to można powiedzieć, że połączył nas ten pierwszy bal i pierwszy wspólny taniec w naszej szkole wiele, wiele lat temu.

Lekcja muzyki Czasem, choćby się człowiek nie wiem jak starał, to jednak nie da rady przedmiotowi, nawet nie całkiem wydawałoby się trudnemu, a co gorsze ten przedmiot może się położyć olbrzymim, szarym cieniem na całym jego życiu. I może nim być muzyka. Rodzice, którzy poznali się śpiewając razem w kościelnym chórze, brat grający na gitarze i klawiszach, również kilka ładnych lat śpiewający w chórze i na rodzinnych czy kumplowskich imprezach, a ja… głuche pokolenie. Tak mówiła Pani M. ucząca naszą klasę muzyki. Gdy szło o życiorys jakiegoś mistrza – dało się wkuć informacje. Gdy na zaliczenie przedmiotu trzeba było przepisać nuty – z językiem na wierzchu, ściskając ołówek, dało się je przerysować na medal, czyli na piątkę. Jednak gdy przyszło do śpiewania – następował dramat. Zawsze brakowało mi tchu, nerwy powodowały, że zieleniałam i bladłam równocześnie (oj, wszystkie nauczycielki mnie z tego znały).

Pewnego pogodnego dnia wyrwanie do odpowiedzi polegającej na zaśpiewaniu śląskiej piosenki spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Nawet nie mam pewności, czy to była śląska piosenka, ale trudna jak pieron była z pewnością. A brzmiała tak: „Jakem w przodku bajtlem został, tom ci dobrą szkołę dostał Uczyłem się pilnie som, co pod ziemiom robić mom Hopsum dryrdum, hopsum dyrdum Co pod ziemią robić mom Jakem wziął się do roboty, aż ci na mnie wyszły poty. Niosę bryłę w przodek som, a tam znowu ze mnie kpią”. (Nie do końca pamiętam pisownię – czy było bardziej po śląsku czy bardziej poprawną polszczyzną). I słowa i melodia tak mnie zestresowały, że wszyło największe fałszowanie wszechczasów. Klasa chichotała, ja niemal zemdlałam, a pani M. huknęła ile tchu w piersiach pod obfitym biustem: – Głuche pokolenie! Siadaj! Pała.

Od tamtej pory nie śpiewałam niczego i nigdy. Brak talentu i głuchota muzyczna pokonały mnie przed końcem szkoły podstawowej. Nawet nie bardzo pamiętam, co się działo na innych lekcjach muzyki, oprócz jeszcze jednej, gdy nasz kolega wprost brawurowo wykonał pieśń patriotyczną, drąc się w niebogłosy: „Bartoszu, Bartoszu, oj nie traćwa nadziei”, i wyginając niczym kosynier, co z pewnością wryło się głęboko w pamięć całej klasy. Trauma pozostała ;) PS. Tak gdzieś około czterdziestego roku życia spotkałam na swej drodze redaktor naczelną magazynu muzycznego „Presto”, do którego miałam przyjemność narysować „parę nutek” i… dowiedziałam się, że nie ma czegoś takiego, jak brak słuchu muzycznego, jest tylko stres. Parę innych osób pochwaliło mój głos i dziś nawet swobodnie mogę zaśpiewać i te „hopsum dyrdum”. Wystarczy odrobina dystansu do siebie.Agnieszka Kazała

Patrycja Radek, rocznik 2019

Drogi pamiętniku, dnia 26 czerwca 2020 roku zakończyłam naukę w podstawówce. Zostałam absolwentką szkoły podstawowej nr. 114 na Targówku. W trakcie trwania 8 klasy powoli uświadamiałam sobie, że już niebawem skończy się pewien znaczący etap w moim życiu. Jednak dopiero, gdy spędziłam swój pierwszy dzień w szkole średniej, tak naprawdę uzmysłowiłam sobie: jak bardzo będę tęsknić za podstawówką oraz że już nigdy nie przeżyję chwil w niej spędzonych. Jedynie pozostaną mi wspomnienia – niesamowite wspomnienia. Uwielbiałam jeździć na różne zawody sportowe, reprezentować szkołę w różnych konkursach – to były wspaniałe doświadczenia. Przypominam sobie wspaniałych ludzi, z którymi tworzyłam wspomnienia oraz relacje przyjacielskie - z których jestem dumna. Również bardzo dobrze pamiętam oferowaną mi pomoc przez wyrozumiały i pełnych empatii nauczycieli w różnych sytuacjach. Kiedy trzeba było ciężko pracowaliśmy na lekcjach, ale również bywały wymagające mniej wysiłku momenty, w których można było świetnie się bawić i bardzo przyjemnie spędzać czas. Każdy z nauczycieli miał różnorakie metody przekazywania potrzebnej wiedzy.

Najbardziej lubiłam sposoby prowadzenia zajęć nauczycieli: języka polskiego, języka niemieckiego, języka angielskiego, wychowania do życia w rodzinie, wychowania fizycznego, historii oraz matematyki. Kadra nauczycielska przede wszystkim dbała o dobro uczniów, będąc przy tym kompetentną i bardzo sympatyczną. Ostatnia moja pani wychowawczyni stawiała za priorytet zdanie egzaminu ósmoklasisty z zadowalającymi wynikami – nauczyła mnie, jak wyznaczać sobie cele i je osiągać. Szkoła podstawowa zawsze będzie dla mnie zalążkiem odkrywania swoich możliwości i talentów, poznawania siebie oraz kształtowania charakteru. Zawdzięczam jej wiele. Mimo chęci przeżycia jeszcze raz minionych chwil, trzeba iść do przodu. Ze złych chwil powinno się czerpać nauki, a te wspaniałe chwile należy rozpamiętywać, ponieważ są one bardzo cenne.

Drogi pamiętniku, w dzisiejszym zawirowaniu, nam wszystkim ciężko bywa się odnaleźć - w tym także mi. Cały dzień spędzamy przed komputerami, wielu z nas ten fakt odbiera chęć do rozwijania siebie, swoich pasji... W gorszej chwili, wieczorem, gdy na niebie zawitało piękne, złociste słońce, spacerowałam z moim psem wokół pobliskiego parku. Widziałam stoczternastkę z każdego kątu, gdziekolwiek bym nie stanęła. Przystanęłam nagle i mimo tego, iż pupil ciągnął mnie w stronę domu, nie ruszyłam się, patrząc w jeden punkt. Uśmiechnęłam się nieznacznie na myśl o wspomnieniach, które tam pozostawiłam, o wspomnieniach, które zostały ze mną w sercu. Do teraz pamiętam pierwsze spotkanie z rówieśnikami, w zerówce. Wszystko wydawało się być wtedy fascynujące, wielkie. Nie w stanie było mi sobie wyobrazić siebie w klasach starszych. Czy było strasznie, czy czułam się przerażona? Raczej wtedy nie myślałam o takich rzeczach. Liczyło się dla mnie nowe doświadczenie, a także nowi znajomi, z którymi przeszłam w końcu całą podstawówkę!

Oliwia Kaczorek (jeszcze niedawno 8A, aktualnie 1B)

Do teraz pozytywnie wspominam środy spędzone na świetlicy, gdy czekałam na dodatkowe zajęcia. Nigdy nie zapomnę atmosfery, jaka tam panowała. Uwielbiałam grywać ze znajomymi w gry planszowe, czy układać puzzle. Teraz także mogłabym przysiąść na kanapie i rozegrać choć jedną rundę Uno ze znajomymi. Spoglądając na szkołę stoczternastą, mimowolnie przypominam sobie o okresie Bożego Narodzenia. Wszystkie wigilie klasowe były wypełnione radością, dobrym samopoczuciem - wszyscy zapominali o wszelkich konfliktach i byliśmy razem w tenże dzień. Pachniało wówczas słynnym płynem do podłogi o zapachu piernika, który, niczym ozdoby w galeriach handlowych, pojawiał się już w listopadzie.

Wiele było chwil radości, a także chwil smutków. Czy z radością wróciłabym do tego miejsca? Zapewne nie. Gdyby pozostać całe życie w jednym miejscu, nie rozwijalibyśmy się. Z czasem zmuszeni jesteśmy pozostawiać pamiętne dla nas miejsca, by iść dalej, biec przez podróż zwaną życiem. Drogi pamiętniku, z tego miejsca chciałabym ci bardzo podziękować za to, co ze mną przeszedłeś. Być może moje wynurzenia pokażą przyszłym licealistom, że nie wszystko jest pozytywem, lecz z biegiem czasu możemy widzieć to jako historię, która nas kształtuje?

Wiele było chwil radości, a także chwil smutków. Czy z radością wróciłabym do tego miejsca? Zapewne nie. Gdyby pozostać całe życie w jednym miejscu, nie rozwijalibyśmy się. Z czasem zmuszeni jesteśmy pozostawiać pamiętne dla nas miejsca, by iść dalej, biec przez podróż zwaną życiem. Drogi pamiętniku, z tego miejsca chciałabym ci bardzo podziękować za to, co ze mną przeszedłeś. Być może moje wynurzenia pokażą przyszłym licealistom, że nie wszystko jest pozytywem, lecz z biegiem czasu możemy widzieć to jako historię, która nas kształtuje?

Jestem absolwentką SP nr 114. Jestem z tego dumna. Moja przygoda ze szkołą rozpoczęła się od 5 klasy szkoły podstawowej, w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Nie jest łatwo przypomnieć sobie lata spędzone w SP nr 114, pewne historie, wydarzenia…. Tyle lat, tylu uczniów, tylu cudownych nauczycieli, tyle innych szkół, uczelni związanych z moją edukacją, wreszcie praca w SP114 i kolejne pokolenia uczniów. Multum twarzy, nazwisk. Moje wspomnienia są okrojone. Utkwił mi w pamięci bardzo dobrze obraz wnętrza szkoły, kiedy rozpoczęłam naukę w niej jako uczennica piątej klasy. Parter szkoły i korytarz, na którym stały ogromne kwiaty - palmy w donicach oraz niezapomniany zapach wypastowanej i pięknie lśniącej podłogi. No i oczywiście cudowni, kochani nauczyciele, którzy tworzyli niezapomniany, ciepły klimat i wyjątkową atmosferę tej szkoły. Wspomnę niektórych z nich.

Moje wspomnienia – absolwentki SP114

Moja wychowawczyni – Pani Anna Bujak. Niezwykle delikatna, wrażliwa, sprawiedliwa i wyrozumiała. Zawsze znalazła czas, żeby porozmawiać, coś wyjaśnić, omówić jakiś problem. Wszyscy ją uwielbialiśmy, jej lekcje były ciekawe dzięki osobowości prowadzącej, filmom, eksponatom przyrodniczym. Pamiętam lekcje na temat anatomii człowieka, pewnych procesów fizjologicznych, nasza klasa została podzielona na dwa zespoły: chłopców i dziewcząt. Na tych zajęciach mogliśmy porozmawiać z p. Anią na wszystkie trudne tematy, zadawać pytania bez skrępowania.

Pan Dyrektor Stanisław Ciubak uczył mnie geografii. Trochę baliśmy się pana dyrektora ze względu na pełnioną funkcję i niecodzienny ,,ostry”. głos. To, co mi najbardziej utkwiło w pamięci (oprócz oczywiście wiedzy), to super dyscyplina przed i na lekcji. Po dzwonku na lekcje wszyscy uczniowie idealnie stali ustawieni pod salą i w ciszy oczekiwali na nauczyciela. Raz zdarzyło się, że nie można było otworzyć drzwi do klasy, gdyż jeden z kolegów włożył jakiś drobny, przedmiot do zamka. Jednak przedwczesna radość z faktu, że nie będzie odpytywania na początku lekcji była krótka, gdyż problem z zamkiem został szybko rozwiązany. A muszę dodać, że lekcje geografii rozpoczynały się od odpytywania przez pana dyrektora. Swoim słynnym wskaźnikiem wskazywał ucznia /uczennicę, który podchodził do tablicy, na której wisiała mapa świata. Uczeń stawał tyłem do mapy i za zadanie miał wymienić np. 10 cieśnin, zatok itp. Następnie odwracał się do mapy i je pokazywał. Trzeba powiedzieć, że geografię mieliśmy w małym paluszku.

Język polski to kochana, cudowna pani Elżbieta Krasnodębska. Pamiętam jej czerwone usta, pomalowane pomadką… Kolega, który siedział w pierwszej ławce zawsze miał rękę podniesioną do góry albo raczej do przodu, a pani od polskiego mówiła wtedy; ,,Sobolewski schowaj tę rękę, bo mi oczy wydłubiesz!”. Kolejna cudowna osoba, pedagog przez duże ,,P:. to pani Halina Gwiazdowska. Nauczycielka języka rosyjskiego. Rozbudziła moją miłość do tego języka i kultury. Potem kontynuowałam te zainteresowania w Liceum Ogólnokształcącym, z j. rosyjskiego zdałam także maturę. Pani Gwiazdowska – to była taka świecąca ,,gwiazdka”. Wiecznie uśmiechnięta, z włosami pięknie upiętymi w kok, z cudownym poczuciem humoru. Na lekcjach z j. rosyjskiego zawsze było miło i wesoło. Uwielbialiśmy panią i zajęcia.!

W czasach mojej edukacji w szkole działał świetny chór prowadzony przez nauczyciela, który uczył mnie muzyki. Tym nauczycielem była pani Krystyna Mistewicz. Ja również należałam do chóru. Byłam z tego powodu dumna. Na lekcjach muzyki oraz spotkaniach chóru uczyliśmy się różnych piosenek pod kierunkiem Pani Mistewicz, która była bardzo wymagająca. Chór uświetnił swymi wystąpieniami wiele uroczystości i akademii szkolnych. Pamiętam piękne odświętne stroje biało – granatowe, wyjątkowy nastrój i klimat uroczystości szkolnych, skupienie uwagi oglądających i słuchających widzów – uczniów.Jak wspominam te lata spędzone w SP nr 114?

Cudownie! To był bardzo dobry czas w moim życiu, spotkałam wartościowych ludzi, cudownych kolegów i koleżanki, a przede wszystkim wspaniałych z ogromnym sercem, przez duże ,,P’. (już o tym chyba wcześniej wspomniałam, ale muszę jeszcze raz) pedagogów! Uczyło mnie także wielu innych nauczycieli, ale moja pamięć najbardziej zarejestrowała wyżej przedstawionych. Wszystkim bardzo, bardzo serdecznie dziękuję! Za naukę, za wprowadzenie w świat wiedzy, za kształtowanie mojego charakteru, mojej wrażliwości, za rozbudzanie moich zainteresowań i pasji. Dziękuję Wam nauczyciele! Z wyrazami największego szacunku Wasza uczennica – Hanna Belkiewicz

Dziękuję wszystkim za udstępnienie kawałka siebie - swoich wspomnień !M. Pieciul