Want to make creations as awesome as this one?

Transcript

Polskie legendy

MIROSŁAWA SKALNA

UCZYMY SIĘ W DOMU, KL.1B/SP-5/SŁUPSK

wokół dawnych stolic Polski

KLIKNIJ TU:

Kochani moi Zapraszam Was dzisiaj na "spacer" po niezwykłej krainie legend polskich. Zanim usiądziecie na ławeczce i wysłuchacie trzech legend: O Lechu, Czechu i Rusie, O tym, jak powstała Wisła oraz legendę o Warsie i Sawie chciałabym, abyście w minimalnym choć stopniu poznali miejsca, gdzie toczy się akcja tych przekazów. Wirtualnie pospacerujcie też ulicami Gniezna, Krakowa i Warszawy. Zwróćcie uwagę na zabytki, architekturę, zieleń. Podziwiajcie. Poznajcie też najważniejszych władców tych miast, zobaczcie jak wyglądają herby. Czytajcie ciekawostki. Kierujcie się zawsze zasadą - chcę wiedzieć więcej, chcę poznać i zobaczyć więcej. Kolejnym przystankiem Waszego dzisiejszego "spaceru" są inne, może nieznane legendy związane ze stolicami naszego państwa. Tutaj nie musicie zatrzymywać się na dłużej. Nie musicie wszystkich przeczytać czy wysłuchać. A może jednak jakiś tytuł Was zainteresuje? W przypływie nudy, zimnicy za oknem zapraszam ponownie tutaj, do dzisiejszej lekcji. Czytajcie wtedy, oglądajcie, poznawajcie. Na pewno warto. Ostatni etap wirtualnego "spaceru" to zadania dodatkowe tylko dla chętnych. Uprzedzam jednak, że są ciekawe i najnormalniej w świecie "wciągają". Postanowiłam, że w dniu dzisiejszym nie będziecie pisali w zeszytach. To taka mała niespodzianka na koniec siódmego tygodnia domowego nauczania. Życzę pięknej majówki, pełnej słońca, uśmiechu i radości. Zapomnijcie na moment o szkole. Weźcie aparat do ręki lub telefon. Zróbcie zdjęcie i wyślijcie mi. Pokażcie, co robiliście, jak się bawiliście, gdzie byliście, czym się zachwycaliście. Jestem ogromnie ciekawa Waszych wrażeń. Ściskam Was majówkowo pani Mirka

Co znaczy słowo legenda?

To wyraz wieloznaczny, czyli taki, który ma wiele znaczeń.Sprawdź je, zaglądając kolejno w otwarte książki.

To krótki tekst na marginesie mapy, objaśniający występujące na niej symbole graficzne i barwne.

Opowieść dotycząca życia świętych i bohaterów lub jakichś wydarzeń historycznych, nasycona motywami fantastyki i cudowności.

To opowieść o o osobie otoczonej niezwykłą sławą.

To liryczny utwór instrumentalny.

To napis na monecie, medalu lub pieczęci.

To zmyślone lub przesadzone historie dotyczące sławnych ludzi, miejsc albo zdarzeń historycznych.

Legenda to coś, czego nie da się tak po prostu wymyślić i napisać. Legenda to coś, co wyrasta z długiej tradycji i z historii.

ŚREDNIOWIECZNY GRÓD GNIEŹNIEŃSKI

Gniezno-pierwsza stolica Polski

GNIEZNO NA MAPIE

GNIEZNO TO PIERWSZA STOLICA POLSKI. pIERWSZYM WŁADCĄ BYŁ MIESZKO I. ZA JEGO PANOWANIA POLSKA PRZYJĘŁA CHRZEST . NAJWAŻNIEJSZYM ZABYTKIEM JEST: KATEDRA GNIEŹNIEŃSKA, W KTÓREJ ZNAJDUJĄ SIĘ TZW. DRZWI GNIEŹNIEŃSKIE Z PŁASKORZEŹBAMI PRZEDSTAWIAJĄCYMI SCENY Z ŻYCIA ŚW. WOJCIECHA.

MIESZKO I

herb gniezna

Spacer po gnieźnie

GNIEZNO - PIERWSZA STOLICA POLSKI GNIEZNO - GRÓD ŚREDNIOWIECZNY

MIESZKO I MIESZKO I DOBRAWA NA BANKNOCIE KOLEKCJONERSKIM PORTRET WŁADCY NA KOLEKCJONERSKIEJ MONECIE

PRZECZYTAJ

Legenda o Lechu, Czechu i Rusie

posłuchaj

Lech, Czech i Rus W dawnym wieku Słowiańskie plemiona, żyły w dobrobycie i zgodzie ze sobą, zamieszkując dalekie kraje. Na ich czele stali, mężni bracia: Lech, Czech i Rus. Władcy Ci byli zarówno mężni w boju jak i mądrzy we władzy. Poddani wiedli wspaniałe życie, ciesząc się dobrobytem jaki nastał za panowania trzech braci. Słowiańskie plemiona szybko zaludniły obszar, którym rządzili, tak, że zaczęli obawiać się głodu. Z tej to przyczyny bracia zwołali naradę, na której nie zabrakło ich rodziny i przyjaciół. Pomysł władców nie przekonywał ludzi, jednak zważając na trudną sytuację, postanowiono opuścić tą krainę i poszukać odpowiedniego miejsca do osiedlenia się. Kilka dni trwały przygotowania do wyprawy. Nie można było jednak długo tego odwlekać, i tak wszystkie rodziny opuściły swoje dotychczasowe domy wyruszając w nieznane krainy. Zarówno młode kobiety z dziećmi jak i starcy jechali na wozach by nie opóźniać marszu. Z przodu i z tyłu wielkiego orszaku szli zbrojni, aby móc chronić ludność i ich dobytki. Nieznane krainy często budziły w ludziach strach. Podróż przez ciemne gąszcze, gdzie czają się różne stwory nie należy do najbezpieczniejszych. Podróż nie była lekka, często napotykano rzeki, które spowalniały wędrujący naród. Co jakiś czas zbrojni wykazywali się zręcznością, odganiając stada wilków i broniąc ludzi przed dzikimi plemionami. Mimo lęków i trudów podróży Słowianie pokładali nadzieje i wierzyli w mądrość swoich królów. Przez całą podróż gorliwie modlili się do bogów o bezpieczne dotarcie do celu. Mijały tygodnie, aż wreszcie ujrzeli wielkie obszary żyznych równin. Liczne rzeki przecinające teren mieniły się w słońcu. Gdy nadszedł czas postoju Rus przemówił do swych braci: - Ludzie moi są już zmęczeni trudami tych poszukiwań. Wiem, że tutaj będzie nam dobrze, tu właśnie będzie nasza osada. Na tych równinach powstaną nasze domostwa. Czech i Lech pożegnali się z bratem, składając przy tym obietnice, że jeszcze się spotkają. Pozostali bracia ruszyli w stronę słońca, które akurat było w zenicie. Wybrali tę drogę ze względu na Czecha, który lubił promienie słoneczne i ich ciepło. Podróżowali wiele dni, aż ich oczom ukazały się wielkie góry. Tam też rozbili obóz. Czech spoglądał z podziwem na wysokie góry i rzekł do brata: - Ukochałem ciepło słońca, gdzie będę mógł być bliżej niego, jak nie na tak wysokich górach? Ziemie są tu żyzne. Więc dalej bracie musisz podążać sam, ja i mój lud osiedlimy się tutaj. Lech wiedział, że musi dalej szukać miejsca dla swego ludu, jednak trudno było rozstawać mu się z bratem. Nadszedł w końcu dzień w którym pożegnał Czecha. Zanim jednak odjechał w swoim kierunku przypomniał bratu o złożonej przez trzech braci przysiędze, że jeszcze się spotkają. I tak Lech ruszył w drogę. Po wielu dniach marszu gdy rozbijano obóz, Lech rozglądał się uważnie po całej okolicy. Spodobał mu się widok rzek w których było mnóstwo ryb, lasy w których było dużo zwierzyny i żyzne ziemie, których pozazdrościli by mu bracia. Spoglądając na swój lud widział zmęczenie i wyczerpanie nieustanną podróżą. Postanowił więc przemówić: - To koniec naszej podróży. Tu zbudujemy naszą osadę. W głębi duszy mam pewność , że to jest nasze miejsce i tu powinniśmy pozostać. Lud Lecha mimo iż ufał osądowi swego króla był bardzo religijny i zapragnął aby bóstwa dały jakiś znak, że to faktycznie koniec ich trudów podróży. W tej właśnie chwili nad ich głowami rozległ się wrzask. Wszyscy unieśli głowy i ujrzeli wielkiego, majestatycznego orła o mieniących się białych piórach. Wielki ptak właśnie lądował w swym gnieździe na szczycie wielkiego dębu. To był niesamowity widok, ujrzeć tak pięknego , białego orła na tle czerwonego, zachodzącego słońca. Wszyscy ujrzeli w tym znak od bogów, którego tak pragnęli. Tam gdzie początkowo rozbito obóz wyrósł ogromny gród. Na pamiątkę orła, który zwiastował im koniec podróży nadano osadzie kształt orlego gniazda. Gród nazwano Gnieznem, a biały orzeł na czerwonym tle od tamtej pory był godłem rodu Lecha, a następnie całego narodu polskiego, który wywodzi się z tego właśnie rodu.

Kraków-druga stolica Polski

Kraków, OD 1320 DO 1609 ROKU był drugą stolicą polski I główną siedzibą królów. W krakowie mieszkali najwięksi polscy królowie: kazimierz wielki, władysław jagiełło i zygmunt I stary. ich grobowce znajdują sie w katedrze na wawelu. w krakowie znajduje się najstarsza uczelnia - uniwersytet jagielloński (założony w 1364).

KAZIMIERZ III WIELKI

WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO

ZYGMUNT I STARY

KRAKÓW NA MAPIE

HERB KRAKOWA

KRAKÓW

Spacer po krakowie

KAZIMIERZ III WIELKI KAZIMIERZ III WIELKI NA BANKNOCIE KAZIMIERZ III WIELKI NA MONECIE KOLEKCJONERSKIEJ PIECZĘĆ KAZIMIERZA III WIELKIEGO SREBRNY GROSZ KRAKOWSKI KAZIMIERZA WIELKIEGO

WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO PÓŁGROSZ KORONNY JAGIEŁŁY WŁADYSŁAW JAGIEŁŁO NA BANKNOCIE DOWODZIŁ ZWYCIĘSKIMI WOJSKAMI POLSKO-LITEWSKIMI W BITWIE POD GRUNWALDEM

ZYGMUNT I STARY BANKNOT Z WIZERUNKIEM ZYGMUNTA STAREGO MONETY KOLEKCJONERSKIE Z WIZERUNKIEM ZYGMUNTA I STAREGO DUKAT ZYGMUNTA I STAREGO GROSZ ZYGMUNTA I STAREGO

KRAKÓW NA MAPIE

KRAKÓW

Legenda o powstaniu Wisły

PRZECZYTAJ

posłuchaj

Powstanie Wisły W dawnych czasach, wśród wysokich szczytów górskich, w dużym zamku mieszkał potężny król Gór imieniem Beskid. Król ten miał żonę Boranę, królową lasów oraz troje dzieci Lana, Białkę i Czarnochę. Para królewska w szczęściu i spokoju rządziła długie lata, lecz nadszedł dzień, w którym wszyscy pogrążyli się w żałobie, albowiem król Beskid umarł. Wtedy to Borana wezwała do siebie swoje dzieci, aby zgodnie z wolą męża przekazać im władzę. - Kochane dzieci nadszedł czas, aby podzielić między was władzę i zaszyty ojca. – to powiedziawszy królowa wzięła berło i uniósłszy je w górę, rzekła: – Góry niech będą dzikie i nieokiełznane, tak aby nikt poza moim mężem, nigdy nie miał nad nimi władzy. Po tych słowach wycelowała berło w swego syna – Lanie, Tobie we władzę daje ludzkie pola i łąki. Spraw aby zawsze były żyzne i aby tym którzy będą z nich korzystać nigdy niczego nie brakowało. Następnie wycelowała berło w córki. - Białko i Czarnocho otrzymujecie władzę nad wodą. Rozprowadzajcie ją tak, aby poła i łąki Lana były zawsze żyzne, aby zarówno ludzie jak i zwierzęta miały co pić i aby nigdy doliny nie nawiedziła susza. Teraz idźcie i sprawujcie władzę, nad tym co wam do władania dano. – zakończyła królowa i usiadła na tronie. Pełna życia i radości Białka wybiegła z zamku i szybko zbiegła z gór w dolinę, pozostawiając za sobą strumień wody. Ostrożna i rozważna Czarnocha zeszła po skałach w bezpieczniejszym miejscu, również pozostawiając za sobą strumień wody. Kiedy siostry się spotkały, postanowiły w dalszą podróż udać się razem. Lecz na ich drodze stanęła ogromna skała, której pilnował rycerz Czantor. - Czemuż chcecie opuścić naszą krainę, królewskie córki. Czyż nie jest tu pięknie? Czego wam szukać w nieznanych krajach dalekiej północy? – rzekł rycerz, namawiając dziewczęta aby pozostały w jego dolinie. Siostry zauroczone niezwykłym miejscem, postanowiły rozproszyć po niej wodę, aby miejsce to stało się jeszcze piękniejsze. Napojona Ziemia, rozkazała rycerzowi przepuścić dziewczęta, aby mogły nieść wodę światu. Lecz rycerz w obawie iż nigdy więcej nie ujrzy pięknych sióstr, podsunął im pomysł. - Północ jest groźna i niebezpieczna, nie idźcie dalej lecz wyślijcie tam falę, aby obejrzała tamte krainy i wróciła do was z wiadomością. – siostry usłuchał rady rycerza i kiedy ten odsunął skałę puściły na północ pierwszą falę, którą nazwały „Wyszła” i poleciły jej aby powróciła z wiadomościami o północy. Wyszła płynęła przez równiny, mijała lasy i skały, powoli zapominają c o swojej misji. Zachwycona urokami, krainy w której się znalazła parła naprzód, powiększając swój nurt i dołączając kolejne rzeki. Pewnego razu poczuła smak słonej wody, a przed nią rozpostarło się ogromne morze. Zachwycona tym widokiem, Wyszła pozwoliła porwać się jego morskim falą i nigdy nie powróciła do swoich Pań. Na próżno siostry oczekiwały jej powrotu, na próżno wypuszczały kolejne fale. Żadna z fal nie powróciła, albowiem urok Bałtyku zatrzymał je na stałe. Z czasem dwie górskie rzeki nazwano Białą i Czarną Wisełką na cześć królewskich córek, a rzekę która powstała z ich połączonych strumieni, nazywamy Wisłą od imienia pierwszej fali.

Warszawa-obecna stolica Polski

WARSZAWA JEST trzecią STOLICĄ POLSKI. STOLICĘ z KRAKOWA DO WARSZAWY PRZENIÓSŁ zygmunt iii waza i od razu przebudował stary zamek na rezydencję królewską. dzisiejsza warszawa jest stolicą rzeczpospolitej polskiej. tu urzęduje prezydent i obradują najwyższe władze-sejm, senat, rząd. jest tu bank centralny, sąd najwyższy, ambasady oraz różne inne ważne dla całej polski urzędy.

ZYGMUNT III WAZA

STANISŁAW AUGUST PONIATOWSKI

WARSZAWA

HERB

WARSZAWA NA MAPIE

Spacer po warszawie

ZYGMUNT III WAZA PÓŁTORAK KORONNY ZYGMUNTA III WAZY MONETA Z WIZERUNKIEM ZYGMUNTA III WAZY BANKNOT Z WIZERUNKIEM ZYGMUNTA III WAZY - REPLIKA BANKNOT KOLEKCJONERSKI

STANISŁAW AUGUST PONIATOWSKI - OSTATNI KRÓL POLSKI KRÓL STANISŁAW I UCHWALENIE KONSTYTUCJI 3 MAJA DOKUMENTY KRÓLA STANISŁAWA PONIATOWSKIEGO MONETA Z WIZERUNKIEM KRÓLA - 8 GROSZY MONETA OKOLICZNOŚCIOWA Z WIZERUNKIEM OSTATNIEGO KRÓLA POLSKI

WARSZAWA

WARSZAWA NA MAPIE

Wars i Sawa

POSłUCHAJ

PRZECZYTAJ

Wars i Sawa Zanim szczepy połączyły się w plemiona, a plemiona w państwa. Na Mazowszu porośniętym nieprzebranym borem, znajdowały się nieliczne osady. Większość mieszkańców żyła z owoców lasu i puszczy, takich jak dzika zwierzyna, miód czy leśne jagody. Był też wioski rybackie, jedną z takich wiosek zamieszkiwał młody i silny rybak zwany Warsem. Tak jak jego dziad i ojciec tak i Wars cieszył się niezwykłym szacunkiem. Ze strony wszystkich osadników, na który zasłużył sobie ciężką pracą i niezwykła wytrwałością. Nie jednokrotnie z połowów wracał z siecią pełną ryb, czasem na połów zabrał innych mężczyzn aby pomogli mu dociągnąć pełne sieci do brzegu. Wars miał również dobre serce, to też staram się dzielić rybami z mieszkańcami wioski, którzy nie mieli tyle szczęścia co on. Najczęściej pomagał wdowom, po rybakach którzy nigdy z połowu nie wrócili i osieroconym dzieciom. Nie szukając w zamian chwały ani zapłaty. Wars lubił odpoczywać na łonie natury, kiedy znalazł chwilę wolną od pracy, natychmiast udawał się nad rzekę i tam schowany w trzcinie wpatrywał się w tafle jeziora. Pewnego wieczoru, zaraz po powrocie z połowu, kiedy Wars leżał w swym ulubionym miejscu, zauważył jak z rzeki wynurza się przepiękna dziewczyna, w szacie zrobionej z morskich muszli. Miała jasne długie włosy i oczy tak błękitne że aż prawie niebieskie. Wars nie mógł oderwać od niej wzroku, gdy tak się wpatrywał dziewczyna zanurkowała i wtedy młodzieniec ujrzał jej długi ogon pokryty łuskami. - To syrena – rzekł po cichu do siebie, lecz nawet nie drgnął aby nie wypłoszyć tej niezwykłej istoty. Wars słyszał opowieści o syrenach z dalekich mórz ale nigdy żadnej nie widział. Tajemnicę o jej istnieniu postanowił zachować dla siebie. Od tamtego momentu przez rok, w każdy wolny wieczór chował się w trzcinie i wypatrywał niezwykłego gościa. Z zachwytem wsłuchiwał się w pieśni które śpiewa i przyglądał się kiedy pływała. Wars czuł, że jego serce należy do niej i że jeżeli jej tego nie wyzna to na wieki będzie żałował. Po roku ciągłych wypadów nad rzekę. Wars postanowił się nie ukrywać lecz poczekać na syrenę i powiedzieć co do niej czuje. Kiedy zjawił się nad brzegiem syrena nie wychodziła z wody. Następnego wieczoru podpłynął łódką do miejsca w którym syrena się pojawiała i ukrył się w trzcinie. Kiedy dziewczyna się wynurzyła z wody i zaczęła śpiewać młodzieniec wypłynął. Syrena spłoszyła się lecz on krzyknął - Nie bój się nie zrobię ci krzywdy! - Dlaczego mnie podglądasz? – zapytała a na jej twarzy pojawił się rumienie. - Wybacz mi piękna Pani. Od roku przychodzę nad rzekę by posłuchać twojego śpiewu i choć przez chwilę spojrzeć w twe oczy. Od niedawna wiem, że me serce należy do Ciebie i choć jestem prostym rybakiem moja miłość jest szczera i wieczna – to powiedziawszy opuścił głowę, a kiedy ją podniósł syrena zniknęła pod wodą. Rozejrzał się i zrozpaczony powrócił do brzegu. Kiedy tam dopłynął tuż obok łódki pojawiła się głowa syreny. - Nie jesteś prostym rybakiem Warsie – odparła dziewczyna, młodzieniec słysząc jak wymawia jego imię, zarumienił się. - Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytał lekko zmieszany - Na imię mam Sawa, i również ja Ciebie od roku oglądam. Gdy łowiłeś ryby przyglądałam ci się, różnisz się od innych rybaków, którzy znęcają się nad rybami, okaleczając je. To dlatego twe sieci są zawsze pełne a innych puste, ale również dlatego że moje serce należy do Ciebie. Tak jak ty mnie tak i ja Ciebie pokochałam, lecz dużo wcześniej i dawniej. Uradowany Wars wskoczył do wody i pocałował Sawę. - Czy to możliwe abyśmy byli razem? – zapytał swoją ukochaną - Kiedy syrena pokocha mężczyznę a ich pocałunek będzie pocałunkiem miłości, staje się kobietą. – po tych słowach pociągnęła Warsa za rękę i oboje wyszli z wody. Wars i Sawa wraz z gromadką dzieci, żyli w szczęściu i miłości. A niewielka osada, która na ich cześć została nazwana Warszawą, dziś jest wielkim miastem i stolicą Polski.

Wokół Gniezna-mniej znane legendy

OBEJRZYJ, poSŁUCHAJ

PRZECZYTAJ

LEGENDA O PRZEKLĘTYM WOŹNICY W niewielkiej wiosce koło Gniezna żył pewien chłop, który dorabiał sobie jako woźnica u Arcybiskupa w Katedrze gnieźnieńskiej. Był to czas, kiedy wroga armia Księcia czeskiego Brzetysława przekroczyła granice Polski. Siły polskie stawiając znikomy opór, umożliwiły najeźdźcom zajęcie w krótkim czasie Śląska i Małopolski, a Wielkopolska padła ofiarą licznych zniszczeń i grabieży. Z Gniezna wywieziono m. in. zwłoki Św. Wojciecha, a z kościoła katedralnego zagrabiono to, co najcenniejsze, m.in. złoty krzyż, ofiarowany przez Mieszka I, srebra i inne precjoza. Legenda mówi, że ówczesny Arcybiskup Gnieźnieński postanowił uratować chociaż część kosztowności kościelnych i w tym celu wezwał do siebie swego woźnicę. Na niepozorny wóz chłopski załadowano skrzynie ze złotymi pierścieniami i innymi skarbami, które woźnica miał wywieźć z miasta i dostarczyć do zamku, poza terenami grabionymi przez wojska czeskie. Droga mijała spokojnie, tak że po kilku godzinach, polanie leśnej przy dużym jeziorze, woźnica zatrzymał zaprzęg na krótki postój. Wiedziony ciekawością otworzył skrzynie ze skarbami, by trochę nacieszyć nimi oko. Kiedy zobaczył przepiękne, złote pierścienie, postanowił kilka wziąć dla siebie, jako zapłatę za tę niebezpieczną wyprawę, bo jak to mówią: „okazja czyni złodzieja”. Wtedy to pojawił się Diabeł, który tak spłoszył konie, że wóz z cennym ładunkiem i woźnicą wylądował w jeziorze. Przerażony chłop zaczął wzywać pomocy, ale nikt go nie słyszał. Wkrótce pochłonęły go odmęty wodne. Ożywiony przez Diabła, znalazł się na brzegu jeziora, gdzie musiał podpisać cyrograf, w którym zobowiązywał się do oddania siłom piekielnym tyle dusz ludzkich, ile pierścieni utopiło się w wodach jeziora. I tak po dziś dzień, przeklęty woźnica zwabia zabłąkanych podróżnych nad brzeg owego jeziora, gdzie giną oni w topieli wodnej. Legenda mówi, że proceder ten będzie trwał jeszcze długi czas, bo pierścieni z gnieźnieńskiego skarbca było równo tysiąc…

O Królu Wężów pod Gnieznem legenda wielkopolska Za dawnych czasów kraj nasz pokrywały ogromne puszcze, bagna i moczary, a w nich gnieździło się mnóstwo wężów, żmij i innych gadów. Pod Gnieznem rozciągała się w kierunku Czarniejewa wielka, podmokła łąk, gdzie okoliczne węże miały swoją siedzibę. Panował nad nimi ogromny król wężów, który nosił złotą koronę wysadzaną diamentami. Ale król był już stary, a złota korona ciężka, więc też monarcha wężów zdejmował ją przed snem z głowy i kładł obok. Razu pewnego najbogatszy rzeźnik gnieźnieński wysłał na ową łąkę swego czeladnika, Kazimierza, by przygnał do domu stado pasących się tam skopów (skop – kozioł, cap, baran). Chłopiec, rozglądając się za baranami swego majstra, ujrzał nagle wśród zarośli na niewielkim wzgórku ogromnego węża w szczerozłotej koronie na głowie. Był to właśnie król wężów, który przed chwilą połknął jedno z jagniąt pasących się na łące i teraz zmorzony snem, chciał się ułożyć do poobiedniej drzemki. Złota korona na jego głowie lśniła w słońcu i rozsiewała wokoło tęczowe ognie drogich kamieni. Kaźmirek przyglądał się temu przez krzaki i aż oczy wychodziły mu na wierzch z podziwu. – Gdyby to mieć taką koronę – pomyślał sobie. Wtem król wężów zaczął chwiać swoją ukoronowaną głową w lewo i w prawo i rozglądać się wokoło. – Pewnikiem szuka miejsca, gdzie by złożyć przed snem koronę – szepnął Kaźmirek i nagle przypomniał sobie, że ma właśnie w kieszeni czystą chusteczkę. Podkradł się więc cichutko bliżej i kiedy wąż zwrócił się w przeciwną stronę, szybko rozpostarł chustkę na murawie i skrył się za drzewem Król wężów obrócił się majestatycznie, a ujrzawszy chustkę na murawie, aż syknął z radości. Wnet złożył na niej złotą koronę, a potem podczołgał się nie opodal w cień krzewu i zwinąwszy się w kłębek zapadł w sen. Sprytny rzeźniczek tylko na to czekał. Porwał chustę z koroną i w nogi do miasta. Ale tupot bosych stóp chłopca zbudził jego królewską mość. Król wąż podniósł głowę, spojrzał, a tu korony nie ma. Zasyczał więc ze złości i gwizdnął przeraźliwie. Na ten głos porwały się z łączki wszystkie żmije, węże i jaszczurki i nuż gonić chłopca. Lecz Kaźmirek zdążył już dopaść swego domu na przedmieściu Gniezna, wbiec do sieni i zaryglować za sobą drzwi. © Jan Marcin Szancer Węże syczały zawzięcie, czatowały koło domu aż do wieczora, a w końcu odeszły zniechęcone. Odtąd nie widziano ich na łące pod Gnieznem. Pewnie gdzieś się wyniosły. Nikt też nie spotkał więcej ich króla. Kaźmirek zaś sprzedał koronę i kupił sobie ładną kamienicę, a wyzwoliwszy się na majstra, założył własny warsztat rzeźniczy i ożenił się z najpiękniejszą panną w mieście.

O WDOWIM GROSZU Kiedy Polską władał Bolesław Chrobry przybył do niego biskup Wojciech. Był to mąż prawy i świątobliwy, który postanowił swoje życie poświęcić na nawracanie pogan. Wyruszył więc ze swoją misją do pogańskiego plemienia Prusów, które słynęło z wojennego rzemiosła i okrucieństwa. W okrutny też sposób potraktowali obcych przybyszów, którzy próbowali narzucić im swoją naukę. Biskup Wojciech został zamordowany, a jego ciało poćwiartowano, jego towarzysze natomiast zostali wypędzeni. Kiedy smutna wiadomość dotarła do Bolesława Chrobrego, postanowił on wykupić ciało męczennika. Prusowie podali jednak bardzo wygórowaną cenę. Król miał dać tyle srebra, ile ważyło ciało męczennika. Polski władca wysłał więc posłańców z żądaną ilością cennego kruszcu. Prusowie już czekali z przygotowaną wagą. Na jednej szali ułożono ciało biskupa, druga szala czekała na złożenie srebra. Posłańcy królewscy wykładali więc srebrne monety i naczynia, sztuka po sztuce, ale waga ani drgnęła. Sakwy były już puste i wydawało się, że będzie trzeba wrócić na królewski dwór z niczym. Wtem pojawiła się na placu uboga wdowa. Widząc w jakim kłopocie są posłańcy postanowiła dorzucić też swój dar. Kiedy na szalę ze srebrem padł wdowi grosz, waga drgnęła. Aby pomiar był dokładny zaczęto ujmować srebrne przedmioty. Równowagę udało się uzyskać dopiero wtedy, kiedy na szali pozostał jedynie wdowi grosz. Zdumieli się Prusowie nad tym cudem i zrozumieli, że zabili świętego męża. Posłańcy zaś zabrali ciało i złożyli je do grobu najpierw w Trzemesznie, a w Gnieźnie, gdzie spoczywa do dzisiaj.

Pyszna córka W Kruszwicy ostrzegano nie tylko przed zagrożeniami z zewnątrz, ale również przed grzechem, mającym źródło w sercu człowieka. Na przykład – przed pychą. Opowiadano, że córka Popielów, niezwykle piękna i zamożna, pokory nie miała za grosz. Ubiegali się o nią przeróżni zalotnicy, ale już pierwszemu zapowiedziała, że jeśli pójdzie z nim do ołtarza, to od tegoż ołtarza porwie ją czart. Odrzuciła jednego, odrzuciła również kolejnych starających się o jej rękę, aż w końcu – jak to w życiu bywa – starających się zabrakło. Dziewczyna postanowiła więc posłać po tego, który był pierwszy, a on uznał, że skoro wszystkich przeczekał to owszem, poślubi zamożną Popielównę. Szybko sproszono gości i zaczęto ucztować na zamku. Kiedy zaś przyszedł moment samego ślubu i narzeczeni zbliżali się do ołtarza, wszyscy podnieśli krzyk straszliwy, bo za plecami panny młodej stał nie kto inny, jak sam diabeł. Pochwycił ją szybko i wyleciał prosto do góry, przez dach kościelny – „gdzie jest dziura aż do samego dnia dzisiejszego”, jak mawiano w legendzie.

Zimno i deszcze W Gnieźnie legend nigdy nie brakowało, a te najważniejsze związane były oczywiście z postacią św. Wojciecha. Nie o nich jednak będzie tu mowa, ale o zupełnie innej, być może mniej znanej, ale za to niosącej odpowiedź na pytanie trapiące od wieków wielu gnieźnian i pielgrzymów: dlaczego, kiedy przychodzi czas odpustu św. Wojciecha, pogoda tak często jest mało wiosenna, skąd nagłe deszcze i zimno? Wyjaśnienie tej zagadki tkwić miało w średniowieczu. Wówczas to prawdziwą plagą miast byli żebracy, którzy tłumnie przybywali na wszelakie uroczystości. Tymczasem odpustowe uroczystości ku czci św. Wojciecha były w Gnieźnie wielkim świętem i przyciągały wielu pielgrzymów, którzy niekoniecznie chcieli być nagabywani przez ubogich i kalekich. Pewnego więc razu miejscy rajcy postanowili zadbać o sielankowy obraz miasta i pozbyć się żebraczego kłopotu. W dzień przed uroczystościami kazali wyłapać wszystkich żebraków, wsadzić ich na wozy i wywieźć daleko, aż za Trzemeszno – tak, aby na pewno w dzień odpustu pieszo do Gniezna wrócić nie zdołali. Kiedy obdarte tłumy porzucone zostały na drodze nieopodal Trzemeszna i wiedziały już, że z zarobku nici, król żebraków rzucić miał na Gniezno klątwę: „Za krzywdę naszą, iż nie dozwolili rajcy tego miasta podnieść się nam choć na czas jaki z nędzy, za to, że przepędzili, niech od dziś nigdy w tym dniu słońce nie świeci, a choćby świeciło, niech ziąb mrozi pielgrzymów, a wiatry zimnem sieką!”. To tylko legenda, ale przecież w każdej legendzie jest odrobina prawdy: o ówczesnym świecie, o ludziach i o tej części świata, która nadal pozostaje niewytłumaczalna.

LEGENDA O PIAŚCIE KOŁODZIEJU Działo się to w czasach, gdy w Kruszwicy rządził okrutny Popiel. Niedaleko grodu żył z rodziną biedny kołodziej Piast. Codziennie składał drewniane koła do wozu, a w uprawie niewielkiego poletka pomagała mu żona, Rzepicha. Najstarszy syn Piasta kończył właśnie 7 lat. Zgodnie z prastarym zwyczajem miały się odbyć jego postrzyżyny. Na uroczystość kołodziej zaprosił wielu sąsiadów. Gdy już wszyscy usiedli do jedzenia, w drzwiach zjawiło się dwóch podróżnych. Mimo biedy Piast zaprosił ich do biesiadowania, na co wędrowcy chętnie przystali. W momencie samych postrzyżyn jeden z nieznajomych podszedł do chłopca i go ochrzcił, nadając mu imię Ziemowit. Potem obaj ruszyli w dalszą drogę. Następnego dnia po Kruszwicy rozeszła się wieść, że mieszkańcy chcą sobie wybrać nowego władcę. Wszyscy szli w kierunku grodu, a po drodze wstępowali do Piasta. Ten ich częstował, ale zaniepokoił się, że skończą się zapasy. Kiedy jednak Rzepicha poszła do spiżarni, zobaczyła, że nic z niej nie ubyło. Goście nadal byli częstowani, a wielu chwaliło Piasta za gospodarność. Kołodziej skromnie tłumaczył, że to nie jego zasługa, tylko chyba tajemniczych gości, dzięki którym Bóg mu teraz błogosławi. Usłyszawszy to, najstarszy z mieszkańców powiedział, że nie muszą wcale szukać nowego księcia, bo Piast, skoro tak mu niebiosa sprzyjają, będzie rządzić mądrze i sprawiedliwie. I w ten sposób ubogi kołodziej został władcą Kruszwicy.

Wokół Krakowa-mniej znane legendy

PRZECZYTAJ

OBEJRZYJ, poSŁUCHAJ

O braciach, którzy budowali wieże Kościoła MariackiegoWedług legendy, do budowy wież zatrudniono dwóch braci. Starszemu zlecono wzniesienie wieży południowej, natomiast młodszemu północnej. Na początku obydwie wieże wznoszone były w tym samym tempie, jednak ta budowana przez starszego brata szybko przerosła drugą. Zawistny młodszy brat nie chciał dopuścić do tego, by jego starszego brata uznano za lepszego budowniczego, więc postanowił go zamordować. Gdy to uczynił, szybko dokończył własną wieżę, a drugą kazał nakryć kopułą. Z czasem zaczęły go jednak dręczyć wyrzuty sumienia. W dniu poświęcenia świątyni stanął w oknie swojej wieży i, trzymając w ręku nóż, którym wcześniej zamordował brata, wyznał swoje winy. Następnie popełnił samobójstwo, skacząc z wieży. Nóż został powieszony w bramie Sukiennic, gdzie wisi do dziś. Inna wersja legendy głosi, że gdy młodszy brat zabił starszego, tajemne siły dokończyły budowę wieży zamordowanego, a zbrodniarz spadł z rusztowania i zginął na miejscu.

O gołębiach na Rynku GłównymLegenda o zaczarowanych krakowskich gołębiach sięga czasów, w których ziemiami krakowskimi rządził książę Henryk IV Prawy. Był to mężczyzna z wielkimi ambicjami, a przy tym żądny władzy, toteż marzył tylko o tym, by zostać koronowanym na króla. Wiedział jednak, że nie będzie to możliwe bez poparcia Stolicy Apostolskiej. Przychylność papieża można było zdobyć, oferując odpowiednio duże datki, jednak Henryk – mimo tego, że był człowiekiem zamożnym – nie miał tyle złota, żeby zaimponować głowie kościoła. Z pomocą przyszła mu podkrakowska wiedźma, która zamieniła dworzan Henryka w gołębie i nakazała im lecieć na wieżę Kościoła Mariackiego. Zaczarowane ptaki zaczęły dziobać mury świątyni, a kamienne okruchy spadały na ziemię, gdzie zamieniały się w złote monety. Henryk napełnił nimi trzy wozy, po czym za namową wiedźmy ruszył do Rzymu starać się o koronę. Droga była jednak długa i męcząca, a książę lubił wystawne życie, toteż jego zapasy złota szybko stopniały, a on sam nigdy nie powrócił do Krakowa. Dworzanie w ciele gołębi do dziś czekają na Rynku na swojego pana, licząc na to, że powróci, a one odzyskają ludzką postać.

O klasztornym dzwonie topielcówLegenda głosi, że wiele lat temu obok klasztoru na krakowskim Zwierzyńcu przebiegał popularny szlak handlowy. Część towarów kupieckich transportowano wówczas na promach. Jeden z nich, wybudowany przez siostry zakonne, cumował w pobliżu klasztoru i przewoził podróżnych na drugi brzeg. Pewnej nocy nad Krakowem zebrała się ogromna wichura – zerwała ona cumy promu, który został porwany przez rwącą rzekę. Zanim siostry zdążyły kogokolwiek o tym powiadomić, uciekający w popłochu przed Tatarami kupcy, chcąc schronić się na pokładzie promu, wskoczyli na swoich rumakach prosto do wody. Nie wiedzieli, że na rzece nie cumuje już prom… Ocalał tylko jeden z nich. Kupiec pragnął podziękować Bogu za ocalenie, dlatego ufundował klasztorowi piękny dzwon. Niestety, pomimo trzykrotnego odlewu za każdym razem pojawiało się na nim pęknięcie, ale uznano, że zawiśnie na miejscu mimo skazy. Miał on dzwonić każdego wieczora, wzywając siostry do modlitwy za kupców. To właśnie dzwon topielców. – Według opowieści Tatarzy zerwali go i utopili w Wiśle. Podobno od tej pory w Noc Świętojańską wody rzeki się rozstępują, a na powierzchnię wypływa dzwon i znika tuż po wybiciu północy – dopowiada pracownik sieci Accor.

O Panu Twardowskim i jego pracowniW historii Krakowa nie brak opowieści, w których rzeczywistość przeplata się z magią. Bohaterem jednej z nich jest Pan Twardowski. Krakowska legenda głosi, że zaprzedał on duszę diabłu, aby posiąść ogromną wiedzę i czarnoksięskie umiejętności. Sprytny szlachcic nie zamierzał jednak dotrzymać postanowień cyrografu – dodał zapisek, zgodnie z którym diabeł mógł przyjść po niego tylko wtedy, gdy ten znajdzie się w Rzymie. Mimo że Twardowski nigdy się do tego miasta nie wybrał, bies jednak upomniał się po swoje, gdy szlachcic bawił się w karczmie o nazwie Rzym. Diabeł nie wyszedł z tego spotkania zwycięsko – Twardowski wygrał pojedynek i podobno ukrywa się na księżycu. Co ciekawe, legenda ta ma swoje źródło w rzeczywistości, ponieważ w Krakowie naprawdę mieszkał szlachcic Twardowski. Otaczał się on czarnoksiężnikami, aby nawiązać kontakt ze swoją zmarłą żoną. Według niektórych źródeł miał swoją pracownię w Jaskini Twardowskiego obok Pychowic. W rzeczywistości mieściła się ona jednak w skałkach Krzemionek Podgórskich na Podgórzu. Jaskinia, która zawierała ślady prac alchemicznych, została odkryta i niestety zniszczona pod koniec XIX wieku w czasie budowy kościoła św. Józefa.

Wokół Warszawy-mniej znane legendy

OBEJRZYJ, poSŁUCHAJ

PRZECZYTAJ

KOMU CHLEB SPLEŚNIAŁY STANIE ZA SPECJAŁY Któregoś razu, pewien szlachcic jadąc po ulicach Warszawy, spotkał żebraka proszącego o kawałek chleba. Mężczyzna obdarował go jedyną rzeczą jaką miał przy sobie, a był to czerstwy chleb. Żebrak przyjął go z wielką wdzięcznością, mówiąc że: „Prawdziwie głodnemu nawet chleb czerstwy i spleśniały stanie za dworskie specjały”. Szlachcic postanowił więc obdarować resztę ubogich mieszkańców stolicy. Skierował się na ul. Piekarską, do piekarni Mistrza Bartłomieja. Tam, po wręczeniu pełnej sakwy srebrnych talarów, zawarł z rzemieślnikiem układ, w którym piekarz miał codziennie rozdawać wypieki pośród miejskiej biedoty. Następnego ranka w całej Warszawie zaczęto rozdawać pieczywo potrzebującym. Gdy dowiedział się o tym zamożny kupiec bakalii – Bartłomiej Krupa, będący wielkim sknerą - postanowił podać się za biedaka. Stanął w kolejce i zabrał największy bochen chleba i uciekł. W domu okazało się, że chleb przemienił się w twardy kamień. Bartłomiej Krupa przeraził się i pojął, że to nauczka od samego Pana Boga.

Kiedy jeden włos może zmienić serce złodziejaJak w każdym mieście, tak i w Warszawie, pełno było drobnych złodziejaszków i rzezimieszków, których zawsze jednak udawało się schwytać. Makary Kulawik był jedynym złodziejem, którego nikt nie potrafił złapać. W swych poczynaniach sięgał coraz dalej i bardziej odważnie.Któregoś razu, zakradł się do Świętojańskiej Fary, w celu zabrania darów składanych przez wiernych. Kiedy Makary Kulawik już miał schodzić z najwyższej kondygnacji ołtarza, skąd zdejmował złotą koronę Chrystusa, ręka posągu złapała go za włos. Mimo że był to jeden włos, pomimo usilnych starań, nie udało mu się uwolnić z Chrystusowej pułapki. Znaleziono go i próbowano ściągnąć na róże sposoby, jednak żaden nie był skuteczny. Jeden z księży postanowił mu więc wybaczyć wszystkie winy. Dopiero wtedy posąg Chrystusa palce na włosie lekko rozluźnił, Makary został uwolniony i się nawrócił. Za uczciwie zarobione pieniądze w warsztacie płatnerskim pomagał biednym i niedołężnym. A jego dzieła były znane nie tylko na całym Mazowszu, ale i w samej Pradze, Kijowie, Wiedniu, Paryżu, Madrycie czy Rzymie. A co się działo w Świętojańskiej Farze i z posągiem Chrystusa? W czasie Insurekcji Kościuszkowskiej wszystkie tamtejsze skarby zostały przetopione i ofiarowane Narodowi. W czasie okrutnej wojny, posąg ukryty został w podziemiach dominikańskiego kościoła Świętego Jacka. Na swoje pierwotne miejsce Cudowny Pan Jezus powrócił dopiero w 1948 roku, prowadzony parotysięczną procesją i umieszczony w kaplicy Baryczków, gdzie oczywiście znajduje się do dziś.

O Warsie i SawieLegend o Warsie i Sawie jest kilka. Najpopularniejsza z nich mówi o parze rybaków: Warsie i jego żonie Sawie. Mieszkali oni nad Wisłą w małej, drewnianej chatce. Kiedy Ziemomysł, pan okolicznych ziem zgubił się w kniei i błąkał po lesie, na pomoc przyszli mu nasi bohaterowie. Zaprosili go do swojego domu oferując posiłek i nocleg. Na dowód wdzięczności Ziemomysł na zawsze podarował te ziemie szczodrej parze.

Jak Maćko Kwasiżur diabła Chmielorza ośmieszyłW XVI wieku w Warszawie żył rycerz Maćko Kwasiżur. Odznaczał się wyjątkowym męstwem nie tylko na polu bitwy. Wieść niesie, że pewnej nocy Maćko wraz z druhami biesiadował w gospodzie. I coraz głośniej przechwalał się, że da radę każdemu, nawet samemu diabłu. Na te słowa z ciemnego kąta gospody wyskoczył diabeł Chmielorz. Diabeł słyszał przechwałki Maćka. Ale powiedział, że chce to usłyszeć jeszcze raz. Rycerz nie był tchórzliwy, powtórzył więc diabłu prosto w twarz, że może go przechytrzyć. I zaproponował zakład. Diabeł Chmielorz sam z ławy nie wstanie. Słysząc tak banalne zadanie, diabeł wybuchnął śmiechem. A zgromadzeni w gospodzie ludzie zaczęli prosić Maćka, aby się wycofał. Nic z tego. Rycerz trwał przy swoim. Chmielorz ochoczo przyjął zakład i usiadł na ławie. A Maćko usiadł obok. Mężczyzna jeszcze raz powtórzył wszystkim zakład. Diabeł usiadł na ławie, a potem wstał, chichocząc jak łatwo wygrał. Ale wraz z diabłem wstał i Maćko. Za każdym razem gdy diabeł się podnosił, podnosił się również rycerz. I wtedy wszyscy zrozumieli, o co chodziło w zakładzie. Sam diabeł z ławy nie wstawał, bo przecież razem z nim wstawał Maćko Kwasiżur. Tak oto rycerz przechytrzył diabła, wygrywając dzban miodu, worek złotych monet i dziesięcioletnią diabelską służbę. Maćko kupił łódź i zajął się przeprawianiem towarów z Warszawy do Gdańska. A o swoje towary był spokojny. Przecież czuwał nad nimi sam diabeł.

O Pustelni Trzech KrzyżyDawno temu, gdy książę Ziemowit zmierzał do jednej ze swych siedzib, drogę przed nim przecięło niezwykłe zwierzę. Książę wiedziony ciekawością ruszył w ślad za dziwnym zjawiskiem. Gdy udało mu się zbliżyć, dostrzegł, że stwór w rzeczywistości jest niedźwiedziem idącym na tylnych łapach, a w przednich niosącym wielką bryłę miodu. Zaskoczony Ziemowit śledził zwierzę aż do małej chatki. Tam postanowił ukryć się w krzakach i cicho obserwował, kim są jej tajemniczy mieszkańcy. Po chwili z chatki wyszło trzech starców. Książę od razu przypomniał sobie opowieści o trzech mędrcach żyjących gdzieś w głuszy, o których słyszał od dzieciństwa. Tak go to zaskoczyło, że bez namysłu wyszedł na niewielką polanę. Starcy od razu rozpoznali w nim władcę i zaprosili do siebie na jadło. Opowiedzieli księciu, jak różne leśne zwierzęta przynoszą im dary w zamian za leczenie i inną pomoc, którą mędrcy mogą naturze ofiarować. I że do szczęścia nie potrzeba im niczego więcej, bo szczęście człowieka zależy od jego dobrych uczynków. Zafrasował się Ziemowit słysząc te słowa. Po powrocie na swój dwór, książę zapytał poddanych, od czego zależy szczęście. Nie usłyszał jednak odpowiedzi, której udzielili mu mędrcy. Tak mu ta wizyta zapadła w pamięć, że stale pamiętał o mieszkańcach pustelni i co jakiś czas słał im w darze kosze pełne jadła, jakiego las nie mógł im dostarczyć. Aż pewnego dnia posłaniec wrócił z wieścią, że chata została splądrowana przez zbójników, a staruszków wywleczono gdzieś w las. Na próżno Ziemowit szukał mędrców. Nigdy nie udało mu się odnaleźć nawet ich ciał. Na cześć zaginionych książę w miejscu pustelni postawił trzy wielkie drewniane krzyże. Od tamtej pory miejsce to nazywano Pustelnią Trzech Krzyży. Gdy puszczę i leśne szlaki zastąpiły budynki i miejskie drogi, miejsce to nazwano Placem Trzech Krzyży. I taka nazwa została do dziś.

O nadwiślańskiej Biedzie i gnacie wołowymDawno temu w Warszawie żyło dwóch braci Orzeszko. Starszy – Bartosz – był bogatym rzeźnikiem, żyjącym w pięknym domu, a młodszy - Walery - mieszkał w lichej chacie w nadwiślańskich Rybakach. Biedny brat wydobywał piasek, ale praca ta nie przynosiła mu wielkich dochodów. Mówiono, że chodziła za nim Nadwiślańska Bieda. Zdesperowany zwrócił się do swego brata o pomoc. Bartosz, dowiedziawszy się o celu wizyty Walerego, rzucił mu jedynie kość wołową, tu i ówdzie oblepioną resztkami gotowanego mięsa i żółtego łoju. Towarzysząca mu nieodłącznie Nadwiślańska Bieda, widząc jak obgryza kość poprosiła go o trochę jedzenia. Podzielił się z nią tym, co miał. Kiedy Bieda zachłannie wysysała szpik z kości, Walery wpadł na pomysł, by zatkać dębowym kołkiem otwór w gnacie, tak by wreszcie się jej pozbyć, po czym wrzucił ją do głębokiej Studni na obrzeżach Warszawy. Od tego czasu Waleremu wiodło się coraz lepiej. Gdy dowiedział się o tym Bartosz, postanowił uwolnić Biedę z zapomnianej studni, a potem pod osłoną nocy podrzucić pod chałupę brata. Jednak w momencie kiedy uchylił korek, Nadwiślańska Bieda radośnie rozsiadła się na jego ramionach, dziękując mu za uwolnienie z ciasnego „więzienia” i przyrzekła, że za to nigdy go już nie opuści. Przez długie lata w Warszawie o kimś, kto zwykł się przesadnie uskarżać na los mawiano, że „Piszczy jak Nadwiślańska Bieda w gnacie wołowym”. Z czasem przysłowie to odrobinę skrócono i teraz mówi się ”Piszczy jak Bieda”, lub „Bieda aż piszczy”.

Na nudę!Zadania do wykonania w każdej wolnej chwili- tylko dla chętnych

MIŁEGO WEEKENDU!